poniedziałek, 3 marca 2014

Odcinek 17

W Los Angeles było naprawdę niesamowicie. Moje życie przebiegało dość spokojnie, napisałam też kartkę do rodziców, że przyjadę niedługo ich odwiedzić. Może Bruno pojedzie ze mną, tata się zdziwi jak go zobaczy. Nagle zadzwonił telefon.
- Pani Alice Green? - usłyszałam głos.
- Tak, przy telefonie.
- Studio "Street Dance". Chciałabym panią poinformować o tym, że dostała pani pracę i będzie pani uczyć hip-hopu dla dzieci od 10 do 14 lat. Czy mogłaby się pani zjawić u nas jutro o godzinie 13:30?
- Tak, oczywiście - ucieszyłam się. - Dziękuję bardzo, do widzenia!
- Do widzenia!
Och, świetnie, to będzie coś cudownego. Szczęśliwa ogarnęłam trochę dom i poszłam do wytwórni do chłopaków. Z pokoju nagraniowego usłyszałam śmiechy i krzyki. Weszłam do środka.
- Co jest.. - zaczęłam, po czym wybuchłam śmiechem. Ci moi "dorośli mężczyźni" puszczali bańki mydlane. - Dzieciaki - krzyknęłam.
- A co? Sugerujesz, że jesteśmy za starzy na takie zabawy? - odezwał się Phil i wypuścił bańki prosto na moją twarz.
- Skądże, myślę, że to idealne zajęcie dla was. Ponoć miała tu powstać wytwórnia... - usiadłam na fotelu koło Bruna, a on mnie objął.
- I będzie, właśnie świętujemy! - odezwał się Ari. - Nasza wytwórnia dostała zezwolenie na produkcję, niedługo zjadą tu się same gwiazdy, zobaczysz!
Hm.. Same gwiazdy? Już nie mogłam się doczekać. Ach, moi producenci kochani.
- Bruno, słuchaj, dzwonili do mnie ze studia, powiedzieli, że mam pracę i mam się tam zjawić jutro o 13:30.
- Wow, to super - uśmiechnął się i zamrugał tymi pięknymi oczami. - Czemu nic nie mówiłaś, że tańczysz?
- Nie wiem... Tak jakoś.
- Ech.. Kiedyś mnie nauczysz - machnął ręką.
Wielkimi krokami zbliżały się 21. urodziny Bruna. W Ameryce nie znaczyło to nic innego jak wkroczenie w dorosłość, bycie pełnoletnim. Szykowało się coś naprawdę magicznego i niezwykłego. Nie wiedziałam tylko co mam mu kupić.

Następny dzień. Miałam dziś mieć moje pierwsze zajęcia w studio. Mój kochany Bruno zarządził, że zawsze będzie mnie tam zawoził i czekał aż skończę. Z nim nie dało się dyskutować - zarządził i już! Założyłam jakiś stary T-shirt, leginsy i przewiązałam sobie w pasie czerwoną koszulę Bruna. One były takie śliczne...
Weszłam na salę i czekałam na pierwsze osoby. Po chwili wszyscy zaczęli się schodzić. 13-letnia Emma, 14-letni Brandon, 12-letni Max, 12-letnia Meg i 11-letnia Jane. Pierwsze zajęcia, nowa szkółka... Nie mogłam spodziewać się tłumu.
- Hej kochani - kucnęłam obok nich - Jestem Alice.
- Dzień dobry, pani Alice - powiedzieli chórem jak w jakiejś szkole, a ja zaczęłam się śmiać.
- Błagam, mówcie mi po prostu Alice, nie jestem żadną panią - uśmiechnęłam się.
Więc zaczęły się moje pierwsze zajęcia. Widać, że niektórzy z nich byli naprawdę doświadczeni. Nagle ktoś zapukał do drzwi. To Bruno.
- Skarbie, o której kończysz? - zapytał na wejściu, a dzieciaki (o ile mogłam je tak nazwać, bo wcale nie byli o wiele młodsi ode mnie!) wyczuły, że coś iskrzy i zaczęły coś szeptać.
- Za 5 minutek mam koniec zajęć... - westchnęłam.
- To super... Mogę... Mogę tu zostać? - spytał. No świetnie, będę musiała przed nim tańczyć!
- Hm... Nie wiem czy możesz... Nie wiem czy się zgodzą... - spojrzałam na nich z nadzieją, że powiedzą, że się wstydzą czy coś.
- Tak, niech twój chłopak zostanie, Alice! - krzyknęła Jane, a Bruno uroczo się zaśmiał.
- Właśnie Alice, niech twój chłopak zostanie - powtórzył Bruno i pocałował mój policzek.
- Dobra, słuchajcie, to jest Bruno - przedstawiłam go.
- Hej panie Bruno! - krzyknęli, znów tak jak w szkole.
Bruno nie powstrzymał śmiechu.
- Bez "panie" będzie brzmiało lepiej - zasugerował.

Zajęcia niebawem dobiegły końca. Wracając ze studia miałam znów to głupie wrażenie, że mijaliśmy kogoś znajomego. Jednak nie przyjrzałam się i poszliśmy dalej.
- Pięknie tańczysz - powiedział Bruno.
Uśmiechnęłam się mimo woli. Czułam, że nie jesteśmy jak inne pary, nie zależy nam wyłącznie na tym głupim całowaniu się, przytulaniu i czego dusza jeszcze zapragnie. Nadal zachowywaliśmy się jak ci przyjaciele, tylko tacy miłośni przyjaciele. Kochałam go, nie wiem co bym bez niego zrobiła.
Wróciliśmy do domu, usiadłam na kanapie, a Bruno gdzieś poszedł. Brązowooki nie pojawiał się, dlatego postanowiłam sprawdzić co u niego. Weszłam do sypialni, a tam zastałam go z gitarą.
- Just the way you are - zaśpiewał cicho. Ten głos został w mojej pamięci, miałam ciarki na całym ciele. Jeju, jaki on miał wokal! Nigdy nie słyszałam jak śpiewa. - Em... Hej - widać, że się speszył, w pośpiechu schował nuty i teksty.
- Piszesz piosenkę? - usiadłam koło niego.
- Em.. Tak...
- Zaśpiewaj mi, proszę - uśmiechnęłam się i zrobiłam minę "błagającego spaniela".
- Może kiedyś, jak ją skończę - schował gitarę.
- Szykuje się hit - powiedziałam w zamyśleniu.
- Pff... Jasne. Alice, jestem producentem, nie piosenkarzem.
- Ale przecież pięknie śpiewasz, chciałbyś się tym zajmować, zobaczysz, że jeszcze usłyszy o tobie cały świat!
Bruno spojrzał na mnie dziwacznie i wybuchł głośnym śmiechem.
- Jasne - krzyknął z nutką ironii.

2 komentarze:

  1. Bruno nie wierzy, że zostanie sławnym piosenkarzem ...??? Ja już mu to gwarantuje :D Next please ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Urocze opowiadanie i zabawne ;) Fajne jest to, że wszystko opisujesz i no nie wiem co napisać po prostu Świetne jak zawsze i czekam na kolejne :) P.S. Jak po urodzinach? :D

    OdpowiedzUsuń