sobota, 21 grudnia 2013

- Hej - powiedział chłopak, uśmiechnął się.
- Cześć - odpowiedziałam patrząc w jego śliczne oczy. Z każdym dniem lubiłam go coraz bardziej, ponieważ z każdym dniem coraz bardziej uświadamiałam sobie, że mogę już Bruna nigdy nie spotkać.
- Alice, prawda? Jestem Matt.
- Matt... - powiedziałam w zamyśleniu.
- Tak - zaśmiał się uroczo. - Słuchaj... Nie chciałabyś się dzisiaj ze mną gdzieś spotkać?
- Ja? - nie dowierzałam jego słowom. - Jasne.
- To super, może po lekcjach spotkamy się tu przed szkołą?
- Jasne - uśmiechnęłam się, po czym musieliśmy się pożegnać, bo zadzwonił dzwonek.
Rozpoczęła się straszna fizyka, której nienawidzę. Nagle dostałam smsa od Sashy i po chwili zaczęła się nasza cudowna konwersacja:
Sasha :* : Słuchaj, masz jakieś plany po szkole?
Ja: Wiesz, bo ja spotkałam takiego gościa...
Sasha :* : Matta? A wiem, wiem. Słyszałam. Słuchaj, myślałam o jakimś wspólnym wyjściu.
Ja: Słyszałaś o nim?! Skąd!?
W tym momencie usłyszałam nad sobą znaczące chrząknięcie. To pani od fizyki. Uśmiechnęłam się błagalnie, bo wiedziałam, że czekają mnie jakieś minusowe punkty z zachowania lub co gorsza - skonfiskowanie telefonu. Nie myliłam się. Telefon wylądował w rękach nauczycielki i nie zobaczę go do jutra. Świetnie. Na szczęście po chwili zadzwonił dzwonek i skończyła się ta męcząca lekcja. Podbiegłam do Sashy.
- Dobra, powiedz skąd wiesz o sytuacji z Mattem - wrzasnęłam.
- Eee.. Akurat przechodziłam obok. Nie wpadłaś na to?
Spojrzałam na nią podejrzliwie. Wiedziałam, że kłamała. Po chwili coś do mnie doszło.
- Czekaj, czekaj.. To ty zaplanowałaś to spotkanie!'
- Ja? - udawała niewiniątko.
- Tak, ty, tylko ty wiedziałaś, że on mi się podoba.
- No dobra, dobra, to ja, ale gość powiedział, że już od dłuższego czasu mu się podobasz, rozumiesz to? I chciałam was dzisiaj wyciągnąć do klubu na imprezę... Ja, ty i on - proszę, zgódź się i wybacz mi moje grzechy - zaśmiała się.
- Dobra - udawałam niezwykle obrażoną, choć w głębi serca niezmiernie się cieszyłam. On, Sasha i ja na wspaniałej imprezie! - a gdzie jest ta impreza?
- Kochana, ja załatwiam wejściówki tylko do najlepszych klubów na Hawajach - zaśmiała się i podała mi jakąś wizytówkę - Klub od 16 lat, więc wejdziemy, a no i ogólnie to mój wujek jest tam ochroniarzem, więc na pewno nas tam wpuszczą!
Dzień zapowiadał się naprawdę fantastycznie. No, pomijając może akcję z telefonem. Nie mogłam się doczekać, kiedy skończą się lekcje, pójdę do domu i zacznę szykować się na imprezę.

Nadszedł ten czas. Razem z Mattem i Sashą postanowiliśmy, że spotkamy się koło szkoły o 18.30, bo cała impreza zaczyna się o 20. Jedynym minusem tego klubu było to, że znajdował się od nas bardzo daleko, dlatego musieliśmy jechać tam z większym wyprzedzeniem. Wiedziałam, że nie będzie to żadna impra, gdzie wszystkie dziewczyny będą w sukienkach, ponieważ poczytałam trochę o tym miejscu. Pełen luz, po prostu zabawa, mało strojenia się. Ubrałam więc dżinsową koszulę w kratę, czarne rurki i złote kolczyki kółka. Sasha jak to Sasha wystroiła się trochę bardziej. Założyła czarny top i śliczną, wzorzystą spódniczkę, buty na obcasie, a przez jej pas zawieszona była malutka, różowa torebka. Matt natomiast ubrał koszulę w kratę (punkt dla niego!), dżinsy. No bo jak chłopak miał się wystroić?
Ruszyliśmy na najbliższy przystanek autobusowy i ruszyliśmy w kierunku klubu. Byłam bardzo podekscytowana. Gdy tylko dotarliśmy na miejsce stwierdziłam, że to wspaniałe urodziny, podziękowałam za wszystko Sashy (bo to w końcu jej zasługa!), rozpoczęły się rozmowy typu: nie, to ty jesteś wspaniała! i takie tam przechwalanki na temat tego jakie z nas kochane przyjaciółki.
W końcu wybiła 20 i weszliśmy do klubu. Było tam wspaniale - pełno miejsca, stoły, krzesła, a na końcu sali miejsce DJ-a, którego jak na razie nie udało mi się ujrzeć. Muzyka jednak już leciała, ale była to chyba jedynie muza na powitanie - wiecie o co mi chodzi. Pogadaliśmy trochę, pośmialiśmy się, gdy nagle na salę wszedł pewien mężczyzna z mikrofonem.
- Witajcie na najlepszej imprezie tego roku - krzyknął, a tłum ludzi wrzasnął z radości - tylko dziś, z samego Los Angeles przyjechał do nas niesamowity DJ! Niestety, to jego ostatnie wystąpienie, ponieważ już wkrótce podpisuje on umowę z Mottown... - wszyscy spojrzeli po sobie, na sali było słychać szepty. Wszyscy byli pewnie ciekawi kto to jest. - Tak czy siak powitajcie go! Oto... Peter Hernandez!
Na sali wrzask, a mnie zamurowało. Serce zaczęło mi walić. Czy to możliwe, żeby Bruno...?
Po chwili usłyszałam jego głos:
- Taak, jak się macie, kochani?
To zdecydowanie on. Zapamiętałam dokładnie jego głos. Nie mogłam do niego nie podejść. Ruszyłam w stronę DJ-a, gdy nagle Matt chwycił mnie za rękę.
- No co jest, Alice? Nie zatańczysz ze mną? - na jego twarzy pojawił się szarmancki uśmiech.
- Ja...? E. Tak.. Znaczy... - nadal nie mogłam pojąć tego, że Bruno tu jest - za chwilkę, ok?
Szybko pobiegłam w stronę DJ-a nie zwracając większej uwagi na Matta. To on, Bruno - był tam.
Nagle stanęłam tuż przed nim. Bruno zmienił muzykę, zdjął słuchawki i popatrzył na mnie. Nie wiedziałam co powiedzieć.
- Em.. Hej, Bruno! Znaczy Peter... Znaczy...
- Alice? To naprawdę ty? - znów ujrzałam jego śliczny, biały uśmiech. Przeszły mnie dreszcze.
- Jejku, Bruno, naprawdę mnie poznajesz?
- No jasne, co to w ogóle za pytanie - zaśmiał się: tak wesoło, tak niesamowicie. - Siadaj tu koło mnie - pokazał mi miejsce. Czy usiadłam? Oczywiście, bez wahania. Teraz tylko on się liczył.
- Podpisujesz jakąś umowę z Mottown? Wow, ty mój piosenkarzu - zawołałam.
- Haha, tak. Wiesz, bardzo kocham muzykę i postanowiłem jednak coś zrobić w życiu - Bruno szybko zmienił piosenkę dodając jakiś cudowny i zabawny komentarz. Po chwili i tak znów popatrzył na mnie. - Och, Alice... Ty nawet nie wiesz ile o tobie myślałem.
- Ty o mnie? - nie mogłam uwierzyć. - A wiesz w ogóle ile ja o tobie?
- Nie! - zaśmiał się, ale po chwili spoważniał. - Tęskniłem.
Jego twarz zbliżyła się trochę do mnie, po czym Bruno pocałował mnie w policzek. Znów przeszły mnie dreszcze i to jeszcze większe niż kiedykolwiek. O tej chwili marzyłam.
- Zatańczymy? - zapytał.
- No tak, ale czy ty... Nie musisz tak trochę... Zmieniać muzyki i takie tam?
- Muszę. Ale co z tego, to i tak ostatni raz, kiedy jestem DJ-em. Mogą mnie wyrzucić - uśmiechnął się. Po chwili puścił jakąś wolną muzykę i zaczął ze mną tańczyć... Rozumiecie? Gość, na którego czekałam prawie dwa lata tańczy teraz ze mną na imprezie. Wszyscy nas widzieli, ponieważ staliśmy w blasku kuli dyskotekowej i to jeszcze przy stanowisku DJ-a. Wszyscy to znaczy.. Również Matt i Sasha.
- Hej, co to ma być!? - usłyszałam głos. To Matt. - Kim jesteś i co robisz z Alice?! - wrzasnął.
- Matt, bo ty nie zrozumiesz tej sytuacji...
- Masz chłopaka? - zapytał Bruno i zdecydowanie posmutniał.
- To nie mój chłopak, dopiero dziś go poznałam! - tłumaczyłam się.
- Aha, czyli to wyjście na imprezę to tylko po to, żeby zrobić mi nadzieję!? - Matt cały czas krzyczał.
- Co? Nie! - wrzasnęłam i właśnie wyłączyła się muzyka. Wszyscy usłyszeli naszą kłótnię, wszyscy łącznie z szefem klubu.
- Co to ma być? Proszę opuścić imprezę! - rozkazał. - Ty też, Peter!
Wyszliśmy. Matt stwierdził, że kompletnie mnie nie rozumie i ruszył na autobus. Samotnie. Sasha popatrzyła na mnie, bo nie rozumiała sytuacji. Przecież nie wiedziała, że to Bruno, o którym myślałam co noc. Popatrzyła na mnie jak na jakiegoś zdrajcę.
- Co ty zrobiłaś!? Myślałam, że Matt ci się podoba!
- Podoba, ale w rzeczywistości to...
- W rzeczywistości co?

czwartek, 12 grudnia 2013

Niecałe pół roku później wprowadziliśmy się do naszego nowego mieszkania. Miejsce, które od dziś miało być naszym domem wydawało się piękne, ale brakowało jednego... Bruna. Nie wiem czemu co noc myślałam o nim, choć tak naprawdę nic o tym chłopaku nie wiedziałam. Jednak pragnęłam go jeszcze kiedyś ujrzeć. Zaciekawiona, pobiegłam do taty i zapytałam gdzie wyprowadziła się rodzina państwa Hernandez.
- Hmmm... - tata podrapał się w głowę usiłując coś sobie przypomnieć - Los Angeles, tak właśnie! - krzyknął po chwili.
- Los Angeles?! - wrzasnęłam. - To przecież daleko...
- Daleko, daleko... - przytaknął ojciec. - Dobra, idź się rozpakować!
W ciszy poszłam do swojego pokoju. Może los nie chciał, żebyśmy się jeszcze spotkali? Dziwnym trafem, niemiłym zbiegiem okoliczności za każdym następnym razem, gdy jechałam z tatą ustalić parę spraw z panem Pete'm Hernandez nie było Bruna w domu. A bo to pojechał do kina... A bo to jest na obozie... Za każdym razem słysząc, że go nie ma, coś pękało w moim sercu. Dlaczego? Przecież nawet go nie znałam...

                                                                * * *

Rok później. Nowe miejsce, nowa szkoła, nowi znajomi. Jak sobie z tym wszystkim radzę? Powiem, że naprawdę świetnie. W tamtej szkole nie miałam tak oddanych przyjaciół, a tutaj? O, proszę! Najlepsza przyjaciółka na świecie - Sasha. Jest moim totalnym przeciwieństwem. Kocha malować paznokcie, chodzić w sukienkach lub spódniczkach. Ma proste blond włosy i śliczne błękitne oczy zakryte lekko prostą grzywką. Jest bardzo... Dziewczęca. Ale niezmiernie kochana.
Ja natomiast mam brązowe, lekko kręcone włosy, brązowe oczy, ciemne brwi, opaloną cerę. Nie przeżyłabym bez koszul w kratę, bez dżinsowych kurtek ani... Instrumentów.
Niby dwie zupełnie inne dziewczyny, a dogadują się tak dobrze. W końcu przeciwieństwa się przyciągają. Sasha od dawna namawia mnie, żebyśmy gdzieś razem wystąpiły. Ja bym śpiewała - bo zdaniem Sashy mam cudowny głos - a ona by tańczyła. Najlepsza tancerka, mówię wam.

Zbliżały się moje 16-ste urodziny. Tak, tak, jak to mówią - słodka szesnastka. Sasha powiedziała, że powinny to być niezwykłe i zupełnie inne urodziny. Sama takie niedawno miała. Tylko, że jak już mówiłam - Sasha to dziewczyna kochająca torebki, buty, ciuchy... Ja bardzo się od niej różnię. Jednak przyjaciółka dała mi do wiadomości, że zaplanuje dzień moich szesnastych urodzin.
Minęło tyle czasu, a ja ciągle myślę o Brunie. Przecież nie widziałam go prawie dwa lata!!! I jaka jest szansa, że znowu go zobaczę? Jedna na miliard? Muszę przestać o nim myśleć.

                                                              * * *

 To dziś. Moje szesnaste urodziny. Wstałam wcześnie, uszykowałam się. Rodzice zrobili mi cudowne, "słodkie" śniadanko. Kochani. Podziękowałam im i szybko ruszyłam do szkoły. Czułam, że ten dzień będzie niesamowity.
Wchodząc do szkoły potknęłam się o schodek i upadłam na ziemię. Upokarzające. Tym bardziej, że ktoś z tyłu zaczął się śmiać.
- Haha, niezłe rozpoczęcie tak wspaniałego dnia! - odwróciłam się. Stała tam uśmiechnięta Sasha. - Wszystkiego najlepszego!
Zaczęłam się śmiać. To musiało strasznie głupio wyglądać, ale postanowiłam, że dziś niczym się nie przejmuję - to mój dzień. Sasha wyciągnęła z kieszeni jakieś małe pudełeczko i dała mi je do ręki. Otworzyłam je, a tam znalazłam... Cudo - wisiorek z gitarą. Och, jak Sasha mnie dobrze zna. Od razu postanowiłam go założyć. Zaczęła się wspaniała konwersacja o przyjaźni, miłości do bliskich i takie tam och i ach. Tak to bywa z dziewczynami. Jak się wkrótce okazało, to nie koniec prezentów od Sashy.
Szukałam sali lekcyjnej. Sasha gdzieś sobie poszła - dziwne. Nagle upadła mi książka. Nachyliłam się, podniosłam ją, a gdy już miałam iść dalej... Przede mną stał chłopak. Z trzeciej klasy z mojego gimnazjum. Zawsze mówiłam Sashy, że gość jest naprawdę fajny, a tu ni stąd, ni zowąd gość stoi przede mną.
                                                        -------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dobra, pierwsze odcinki są dość krótkie, lecz za chwilę zacznie się cała action i będzie świetnie :) dziękuję czytelnikom, jeśli tacy są :D

środa, 11 grudnia 2013

Więc tak jak kiedyś obiecywałam - wrzucam historyjkę!


Wszystko zaczęło się, gdy miałam 14 lat. Nie sądziłam, że cała moja nasza historia potoczy się tak daleko. Jestem Alice Green, która.. Może zacznijmy od początku:
Rok 2001. Piątek wieczór. Siedzę przy komputerze, szperając w necie coś odnośnie lekcji gitary, na które tata miał mnie zapisać już ponad pół roku temu. Nadal bezskutecznie. Zwykłe słowa "nie teraz, bo...". Stały tekst. Postanowiłam więc wziąć sprawy w swoje ręce, choć wiedziałam, że tata nie będzie z tego zadowolony. Usłyszałam kroki. Ktoś kierował się w stronę mojego pokoju. Zrozumiałam, że to pewnie tata, więc szybko zamknęłam komputer w celu udawania, że nic nie robię.
- Jak tam? - zapytał.
- W porządku - odpowiedziałam, po czym popatrzyłam na gitarę stojącą w kącie. Używanie: rzadkie. Jedynie wtedy, gdy sama próbowałam się uczyć gry, choćby przez internet. To jednak nie to samo co lekcje. - Tato, odnośnie tej gitary to... - zrobiłam jeszcze jedno podejście.
- Gitary? Jakiej gitary? - zapytał ze zdziwieniem ojciec. Jak mógł nie wiedzieć o co mi chodzi!? Zrozumiałam, że kolejna prośba prowadzi donikąd.
- Ach, już nic - westchnęłam. - To w jakim celu do mnie przychodzisz?
- Przypomnieć ci, że jutro jedziemy... Tam, no wiesz, do dzielnicy Waikiki zobaczyć ten nasz nowy dom - uśmiechnął się.
Zapomniałam chyba wspomnieć, że od lat mieszkam na Hawajach. Teraz czeka nas mała przeprowadzka do innego miasta - Honolulu. Trzeba było zostawić szkołę, przyjaciół... Po prostu porzucić wszystko i wyprowadzić się gdzieś na drugi koniec wyspy. Okropieństwo.
Szczerze, to jeszcze nie widziałam tego naszego "nowego domu" jak to powiedział tata, więc odpowiedziałam, że z chęcią się tam wybiorę. Tata zadowolony z mojej odpowiedzi opuścił mój pokój. Stwierdziłam, że nie mam już siły na ten przegląd zajęć gitarowych. Położyłam się spać.
Rano obudziłam się dość wcześnie. Ubrałam jedną z moich ulubionych koszul w kratę i jakieś przetarte dżinsy. Minęła zaledwie chwila, a tata już poganiał mnie do wyjazdu. Bez sprzeciwu razem z nim wsiadłam do samochodu i pojechaliśmy gdzieś do dzielnicy Waikiki.
- To tu! - zawołał nagle tata, gdy przejeżdżaliśmy obok ślicznego domku blisko plaży. Zatkało mnie. Wysiedliśmy z auta, a ja nadal patrzyłam z niedowierzaniem na to piękne miejsce.
- Ooo, panie Green, jak dobrze, że pan jest! - usłyszałam głos. Ocknęłam się i zobaczyłam młodego mężczyznę, uśmiechającego się do nas obojga. Zrobił na mnie bardzo dobre pierwsze wrażenie. Po chwili mężczyzna spojrzał na mnie, wahając się i zastanawiając czy powinien mnie znać. Nie powinien, ponieważ w przeciwieństwie do mego ojca jestem tu pierwszy raz.
- To moja córka, Alice - powiedział mój tata.
- Dzień dobry - rzekł facet, szczerze się uśmiechając i ściskając moją dłoń - Jestem Pete Hernandez.
- Miło mi - odpowiedziałam - Alice Green.
Po krótkim zapoznaniu się i dowiedzeniu co i jak, tata powiedział, że mogę teraz pozwiedzać to miejsce. Pete Hernandez dodał, że może uda mi się znaleźć szóstkę nastolatków, którzy powinny szwędać się gdzieś w pobliżu.
Nie wiem czemu miałam wielką ochotę zapoznać się z kimś z rodziny państwa Hernandez. Wydawali mi się oni niezwykle mili i gościnni. Nie minęła chwila, gdy ujrzałam czwórkę dziewczyn siedzących na trawie koło domu i - jak to dziewczyny - plotkujących o WSZYSTKIM. Miałam właśnie podejść, gdy nagle usłyszałam dźwięk najpiękniejszego instrumentu na świecie - gitary. Pokierowana melodią, udałam się na tył domku. Tam ujrzałam dwóch chłopaków starszych ode mnie. Młodszy z nich mógł mieć około 16 lat. Nie byłam pewna czy też podejść, czy nie, ale gdy już miałam się wycofać zauważyli mnie.
- Hej - powiedział jeden z nich. - Chodź do nas!
Drugi, młodszy - grający na pięknym instrumencie - uśmiechnął się tylko, dając ręką gest oznaczający, że mam podejść.
- Eric Hernandez - przywitał się starszy z nich. - Kim jesteś?
- Alice Green, razem z tatą kupuję od was to mieszkanie - powiedziałam trochę niepewnie.
- To super - nadal odzywał się tylko starszy z nich. Młodszy patrzył na mnie, a ja od czasu do czasu zerkałam na niego. Miał śliczne, czekoladowe oczy, ogromne afro oraz cudowną, śniadą cerę.
Patrzyłam na niego, on na mnie. Nastała niezręczna cisza, którą przerwał Eric.
- To mój brat, Peter, ale możesz mówić na niego Bruno - zawołał.
- Bruno? Dlaczego Bruno?
- Tata mówi, że jak byłem mały przypominałem mu wrestlera Bruna Sammartina - odezwał się cudowny gitarzysta, a mnie przeszły dreszcze. - Stąd ta ksywka - zaśmiał się, ukazując swoje piękne, śnieżnobiałe zęby.
Uśmiechnęłam się. Bardzo chciałabym dłużej pogadać z tymi chłopakami, szczególnie z Brunem, ale... niestety - mój tata mnie odnalazł.
- Alice, jedziemy! - krzyknął, a ja zawiedziona tymi słowami, pożegnałam się z chłopakami i odjechałam do domu. Bruno z Ericiem zaczęli mi kiwać, ja im również. Bałam się, że już nigdy ich nie zobaczę. Jednak przyszłość bardzo mnie zaskoczyła...

piątek, 6 grudnia 2013

ZAWAŁ

hej, kochani ♥ nie uwierzycie co się dziś stało :o Phredley Brown we własnej osobie - keyboardzista Bruno Marsa - odpisał mi na moje pytanie!!!!! UWIERZYCIE!?!?!?

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Mój wielki powrót :D

Ajajaj, nie było mnie tu trochę ;) Czas to nadrobić.
Jak wygląda obecnie moje życie? Hm... Jest fajne :) A nawet bardzo :) Jest tylko jeden malutki problem - Bruno nie ma koncertu w Polsce. Tak, doszły nowe koncerty Bruna. Nie, nie ma tam Polski. Moja reakcja? Smutek.? Dobra, okazuje się, że ten "malutki problem" wcale nie jest taki malutki.
Marzę o tej chwili, w której go zobaczę. Stanę gdzieś przy scenie, oczywiście z biletem Golden, wszędzie będą światła, krzyki... I nagle... Pojawi się on. Wejdzie na scenę, już któryśsetny tam raz i krzyknie: Hello, Hooligans! I będzie to dla niego kolejne fajne przeżycie, kolejny dobry występ, okazja na dobrą zabawę. A ja będę gdzieś tam stała,  przetrę oczy... I przez dłuższą chwilę nie dojdzie do mnie to, że go zobaczyłam. Może zacznę się śmiać, a może bardziej się poryczę tak jak zawsze to robię, gdy widzę, że Bruno podchodzi do swoich fanek na jakichś filmach (wyobrażam sobie siebie na ich miejscu). Krzyknę, a może nie wydobędę z siebie słowa. Wszyscy w około będą wrzeszczeć, a ja może się do nich dołączę albo będę stać nieruchomo jakbym zupełnie zapomniała o wszystkim - będę widziała tylko jego. Oczywiście też Phila, Jamareo... całą gromadę. Ale mój wzrok zatrzyma się na nim. I już z niego nie zejdzie.