środa, 11 grudnia 2013

Więc tak jak kiedyś obiecywałam - wrzucam historyjkę!


Wszystko zaczęło się, gdy miałam 14 lat. Nie sądziłam, że cała moja nasza historia potoczy się tak daleko. Jestem Alice Green, która.. Może zacznijmy od początku:
Rok 2001. Piątek wieczór. Siedzę przy komputerze, szperając w necie coś odnośnie lekcji gitary, na które tata miał mnie zapisać już ponad pół roku temu. Nadal bezskutecznie. Zwykłe słowa "nie teraz, bo...". Stały tekst. Postanowiłam więc wziąć sprawy w swoje ręce, choć wiedziałam, że tata nie będzie z tego zadowolony. Usłyszałam kroki. Ktoś kierował się w stronę mojego pokoju. Zrozumiałam, że to pewnie tata, więc szybko zamknęłam komputer w celu udawania, że nic nie robię.
- Jak tam? - zapytał.
- W porządku - odpowiedziałam, po czym popatrzyłam na gitarę stojącą w kącie. Używanie: rzadkie. Jedynie wtedy, gdy sama próbowałam się uczyć gry, choćby przez internet. To jednak nie to samo co lekcje. - Tato, odnośnie tej gitary to... - zrobiłam jeszcze jedno podejście.
- Gitary? Jakiej gitary? - zapytał ze zdziwieniem ojciec. Jak mógł nie wiedzieć o co mi chodzi!? Zrozumiałam, że kolejna prośba prowadzi donikąd.
- Ach, już nic - westchnęłam. - To w jakim celu do mnie przychodzisz?
- Przypomnieć ci, że jutro jedziemy... Tam, no wiesz, do dzielnicy Waikiki zobaczyć ten nasz nowy dom - uśmiechnął się.
Zapomniałam chyba wspomnieć, że od lat mieszkam na Hawajach. Teraz czeka nas mała przeprowadzka do innego miasta - Honolulu. Trzeba było zostawić szkołę, przyjaciół... Po prostu porzucić wszystko i wyprowadzić się gdzieś na drugi koniec wyspy. Okropieństwo.
Szczerze, to jeszcze nie widziałam tego naszego "nowego domu" jak to powiedział tata, więc odpowiedziałam, że z chęcią się tam wybiorę. Tata zadowolony z mojej odpowiedzi opuścił mój pokój. Stwierdziłam, że nie mam już siły na ten przegląd zajęć gitarowych. Położyłam się spać.
Rano obudziłam się dość wcześnie. Ubrałam jedną z moich ulubionych koszul w kratę i jakieś przetarte dżinsy. Minęła zaledwie chwila, a tata już poganiał mnie do wyjazdu. Bez sprzeciwu razem z nim wsiadłam do samochodu i pojechaliśmy gdzieś do dzielnicy Waikiki.
- To tu! - zawołał nagle tata, gdy przejeżdżaliśmy obok ślicznego domku blisko plaży. Zatkało mnie. Wysiedliśmy z auta, a ja nadal patrzyłam z niedowierzaniem na to piękne miejsce.
- Ooo, panie Green, jak dobrze, że pan jest! - usłyszałam głos. Ocknęłam się i zobaczyłam młodego mężczyznę, uśmiechającego się do nas obojga. Zrobił na mnie bardzo dobre pierwsze wrażenie. Po chwili mężczyzna spojrzał na mnie, wahając się i zastanawiając czy powinien mnie znać. Nie powinien, ponieważ w przeciwieństwie do mego ojca jestem tu pierwszy raz.
- To moja córka, Alice - powiedział mój tata.
- Dzień dobry - rzekł facet, szczerze się uśmiechając i ściskając moją dłoń - Jestem Pete Hernandez.
- Miło mi - odpowiedziałam - Alice Green.
Po krótkim zapoznaniu się i dowiedzeniu co i jak, tata powiedział, że mogę teraz pozwiedzać to miejsce. Pete Hernandez dodał, że może uda mi się znaleźć szóstkę nastolatków, którzy powinny szwędać się gdzieś w pobliżu.
Nie wiem czemu miałam wielką ochotę zapoznać się z kimś z rodziny państwa Hernandez. Wydawali mi się oni niezwykle mili i gościnni. Nie minęła chwila, gdy ujrzałam czwórkę dziewczyn siedzących na trawie koło domu i - jak to dziewczyny - plotkujących o WSZYSTKIM. Miałam właśnie podejść, gdy nagle usłyszałam dźwięk najpiękniejszego instrumentu na świecie - gitary. Pokierowana melodią, udałam się na tył domku. Tam ujrzałam dwóch chłopaków starszych ode mnie. Młodszy z nich mógł mieć około 16 lat. Nie byłam pewna czy też podejść, czy nie, ale gdy już miałam się wycofać zauważyli mnie.
- Hej - powiedział jeden z nich. - Chodź do nas!
Drugi, młodszy - grający na pięknym instrumencie - uśmiechnął się tylko, dając ręką gest oznaczający, że mam podejść.
- Eric Hernandez - przywitał się starszy z nich. - Kim jesteś?
- Alice Green, razem z tatą kupuję od was to mieszkanie - powiedziałam trochę niepewnie.
- To super - nadal odzywał się tylko starszy z nich. Młodszy patrzył na mnie, a ja od czasu do czasu zerkałam na niego. Miał śliczne, czekoladowe oczy, ogromne afro oraz cudowną, śniadą cerę.
Patrzyłam na niego, on na mnie. Nastała niezręczna cisza, którą przerwał Eric.
- To mój brat, Peter, ale możesz mówić na niego Bruno - zawołał.
- Bruno? Dlaczego Bruno?
- Tata mówi, że jak byłem mały przypominałem mu wrestlera Bruna Sammartina - odezwał się cudowny gitarzysta, a mnie przeszły dreszcze. - Stąd ta ksywka - zaśmiał się, ukazując swoje piękne, śnieżnobiałe zęby.
Uśmiechnęłam się. Bardzo chciałabym dłużej pogadać z tymi chłopakami, szczególnie z Brunem, ale... niestety - mój tata mnie odnalazł.
- Alice, jedziemy! - krzyknął, a ja zawiedziona tymi słowami, pożegnałam się z chłopakami i odjechałam do domu. Bruno z Ericiem zaczęli mi kiwać, ja im również. Bałam się, że już nigdy ich nie zobaczę. Jednak przyszłość bardzo mnie zaskoczyła...

1 komentarz:

  1. *,* . Świetne, ale teraz chce mi się płakać, bo wyobraziłam sobie mnie na miejscu Alice.. Wgl jak czytam jakąkolwiek książkę (a uwierz jest ich duuuużo :D ) to wyobrażam sb Petera jako jedną z postaci :P a opowiadanie w przeciwieństwie do wielu innych które czytałam o Brunie zapowiada się bardzo fajnie :)

    OdpowiedzUsuń