poniedziałek, 14 lipca 2014

Odcinek 25

Rozległ się dzwonek do drzwi. Johny.
- Mogę wejść?
- Jasne wchodź. - zamknęłam za nim drzwi. - Jak tam? - spytałam, kierując się w kierunku kuchni.
- Po staremu. Bruno się odzywał?
Na chwilę ucichłam. "Tak, odzywał się, w radiu" - myślałam, ale nie uznałam, żeby była to konieczna informacja. Nalałam wodę do szklanki.
- Nie - podałam przyjacielowi kubek - Nie odzywał się.
- Zapomnij o nim choć na chwilę...
- Nie potrafię.
Sytuacja z Brunem była nieźle skomplikowana. Pamiętam jak jeszcze niedawno dopiero się poznawaliśmy... Chciałabym tak jeszcze raz, zacząć wszystko od nowa, żeby Matt nie pojawił się w moim życiu.

Przez najbliższe dni jedynym środkiem pocieszenia był Johny. To wspaniałe, że na siebie wpadliśmy, jestem wdzięczna losowi. Przychodził do mnie dzień w dzień.
- Gitara? - zdziwił się wchodząc pierwszy raz do mojego pokoju. - Nie mówiłaś, że grasz.
Spojrzałam na tą piękną gitarę i znów przywołały się wspomnienia z Brunem... Gdy mnie uczył.
- Uczę się. Ale straciłam ostatnio nauczyciela.
- Kto nim był?
- Bruno - odparłam po długiej ciszy. Johny westchnął.
- Słuchaj, Alice... Bruno jest teraz w Los Angeles, wiem, że ciągle o nim myślisz, ale nie jestem pewnien czy jest jeszcze szansa, że się zobaczycie.
- Przecież jest tu rodzina Bruna... Ona nie wyniosła się do Los Angeles tak jak kiedyś myślałam... Bruno ich pewnie odwiedzi. Poza tym... Mamy dar.
- Dar? - Johny skrzywił się.
- Dar wpadania na siebie, Bruno sam tak powiedział.
- Mówił tak?
Mój prawy kącik ust lekko uniósł się do góry.
- Mówił. W radiu. Bruno będzie miał koncert na Hawajach.
- Koncert? Kobieto, co ty wygadujesz - Johny jeszcze nie wiedział jak wyjątkowym człowiekiem jest Bruno, jak wiele potrafi.
- Ma piosenkę z B.o.B. - westchnęłam.

                                                         *    *     *

Minęło parę miesięcy. Sasha wyjechała na jakiś obóz, Malie do dziadków. Zawsze wyjeżdżają w tym samym momencie... Wtedy jedynym środkiem pocieszenia - jak już mówiłam - staje się Johny. Ale to teraz nieważne, nie miałam nawet czasu nad tym myśleć. Robby ciągle mnie pospieszał, nie mogłam się nawet spokojnie wymalować.
- Alice, spóźnimy się, nie rozumiesz?
- Przecież już idę.
Pewnym krokiem ruszyliśmy na przystanek. Zerknęłam jeszcze do torebki, by upewnić się czy wszystko zabrałam - telefon, kluczyki, portfel, woda...Ach, no i bilety! Są. Miejsca tuż pod sceną. Jak szybko został wyprzedany koncert B.o.B. to się w głowie nie mieści... Jakimś cudem zajęliśmy te miejsca.  Przyjechał nasz autobus. Miejsce koncertu nie było na szczęście daleko. Robby wyglądał na niesamowicie podekscytowanego... Zresztą nie powiem, że ja nie byłam. B.o.B. jest świetny, ale... Tu chodzi o kogoś jeszcze. O Bruna. Serce biło mi mocniej, gdy tylko słyszałam to imię. Nagle coś zapikało w mojej kieszeni.
Johny: Cześć, jedziecie już?
Ja: Właśnie wyjechaliśmy.
Johny: Spoko, pamiętaj, że odwiozę was po koncercie do domu!
Uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Johny jak zwykle był opiekuńczy i kochany.

Dojechaliśmy na miejsce. Tłum ludzi. Przeciskaliśmy się przez niego pokazując nasze bilety Golden. Plus tego jest taki, że dzięki nim mamy pierwszeństwo. Zajęliśmy miejsca. Wiedziałam już, że Bruno gdzieś tam jest... Szykuje się na występ... Czy myśli o mnie? Może jednak już jego uczucie minęło. On przecież mi nie wybaczy. Może jest teraz sobie szczęśliwy z mieszkanką Los Angeles. Za dużo myślę.
Światła zgasły, zabrzmiała muzyka. Jakiś znany utwór B.o.B. Nagle raper wyskoczył na scenę... Mój podjarany brat wrzasnął z radości. Lubiłam patrzeć, gdy się cieszy. To musiał być dla niego niesamowity urodzinowy prezent, bo niedawno skończył 6 lat.
- Dziękuję wam za przybycie - powiedział B.o.B. tym swoim kochanym głosem. Widać, że uwielbiał śpiewać dla swoich fanów. - Teraz czas na zupełnie nowy kawałek. Nie będę go jednak śpiewać sam - uśmiechnął się.
Zapaliła się jedna lampa. W jej blasku ujrzałam Phila... Tak, tego starego kochanego Phila, wujka Malie! Zasiadł za fortepianem. Kolejna lampa, na widowni totalna cisza.
- Bruno Mars! - wrzasnął raper. Nogi miałam już jak z waty. Wszedł, wszedł na scenę, jego cudowny uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Potrzebna nam będzie jeszcze jedna osoba - powiedział Bruno i przygryzł wargę. Często tak robił, gdy patrzył na ładne dziewczyny... I też na mnie. Uwielbiałam to, to było przeurocze. Nagle spojrzał na mnie. Zamarłam totalnie. Nie mogłam się ruszyć, serce biło mi mocniej. Bruno powoli zbliżał się w moją stronę - Potrzebna nam będzie... Dziewczyna. Śliczna dziewczyna - mówił i po chwili podał mi rękę, bym weszła na scenę.
- Poczekaj tu, Robby! - krzyknęłam pospiesznie, gdy ten patrzył na mnie jak oszołomiony. Potem spojrzałam na Bruna, a on zaczął się bawić moim włosami.
- Dziewczyna - wziął głęboki wdech - dla której zaśpiewamy tę piosenkę.
Rozległa się muzyka. Potem jego cudny głos. Był taki specyficzny. Śpiewał to wczuwając się w każde wypowiedziane słowo. Piosenka była przecudna, kochana. Po chwili zabrzmiał głos B.o.B. Raper przybliżył się do mnie i spojrzał w moje oczy. Uśmiechnął się. Piosenka dobiegała już powoli końca.
- Nothin' on you... - zaśpiewał, po czym przerwał to znaczącą ciszą. Uśmiechnął się do mnie. - Baby... - zanucił takim przecudnym głosem, że nie mogłam mu się oprzeć. I już nie wiedziałam co się dzieje. Bruno się przybliżył. Objął mnie w pasie... I pocałował w usta. Tak, tak, pocałował, na oczach całej widowni. Czułam się, jakbyśmy znowu byli razem. Bruno, błagam, powiedz, że ufasz. Nic jednak nie powiedział.

Koncert dobiegał końca, razem z Robby'm opuszczaliśmy budynek. Wzrokiem szukałam auta Johny'ego. Nagle ujrzałam Bruna... z jakąś laską. Zaczaiłam się za jednym z aut, by podsłuchać ich rozmowę. Robby stanął koło mnie.
- I dlaczego ty ją niby pocałowałeś? Okej, kariera karierą, ale naprawdę nie musisz całować przypadkowych dziewczyn. Wytłumaczysz mi czemu tak się stało?
- Stephanie, zrozum...
- Co mam rozumieć? To wyglądało jak zdrada, Bruno. Obiecaj, że już to się nie powtórzy - laska przybliżyła się do niego, jakby za chwilę mieli się pocałować.
Potem chyba się jeszcze o coś kłócili... Ale ja nie wytrzymałam. Poszłam sobie w poszukiwaniu samochodu Johny'ego. Ale Robby chyba tam jeszcze został. Ja natomiast byłam... Nie wiem czy wkurzona czy smutna. Po prostu płakałam. Tyle było po mnie widać z zewnątrz. Odnalazłam ciemnozielony samochód Johny'ego i weszłam do środka.
- Alice, Alice! - krzyczał za mną braciszek. Biedak, nie miał pojęcia jak ważną dla mnie osobę posłuchał. - Zaczekaj! - wsiadł na tylne siedzenie.
- Płaczesz przez niego? - spytał Johny.
- Nie gadajmy o tym teraz - szepnęłam, wskazując na braciszka.
- Alice, oni gadali o tobie? - zapytał w końcu Robby, jakby od dawna zżerała go ciekawość.
- Nie wiem, może.
- A znasz tych ludzi?
- Nie, Robby, nie znam.
- To czemu ten pan cię pocałował?
Widziałam tylko jak Johny wytrzeszczył oczy ze zdziwienia.
- Nieźle chyba było na tym koncercie - stwierdził przyjaciel.
- Tak, jakiś pan pocałował Alice, bo ona poszła na scenę! Do B.o.B., wiesz Johny? - krzyczał Robby.
- Naprawdę? - spojrzał na mnie. - To ci ta Alice ma szczęście - i już nie wiem czy miał być do sarkazm czy co innego. Ja już nic nie wiedziałam.

1 komentarz:

  1. Nie no, nie wytrzymam! Bruno ty łajdaku!!! Mam ochotę wziąć łom i przywalić, tak bardzo mocno przywalić mu w ten głupii łeb. :/ A tak to świetna akcja i czekam na kolejny! Szybciorkiem mi go! :D

    OdpowiedzUsuń