czwartek, 16 stycznia 2014

Odcinek 11

Nagle Bruno zatrzymał auto. Szybko z niego wysiadł i, za nim się obejrzałam, otworzył drzwiczki samochodu od mojej strony. Zupełnie jakbym była w limuzynie, a Bruno byłby moim szoferem.
- Jesteśmy na miejscu, madame - znów śmiał się z całej tej sytuacji.
Dom Bruna był śliczny... Duży, z ogrodem. Byłam ciekawa jak wygląda w środku.
- Wow - powiedziałam. Bruno zaprowadził mnie do środka. - Mieszkasz sam? - zapytał po chwili.
- Ta... - odparł i zapalił światło. Dom był ślicznie umeblowany, przestronny, dwupiętrowy. Bruno wskoczył na kanapę i położył się na niej. Nie wiedziałam trochę co robić.
- Chcesz coś zjeść? - usłyszałam nagle jego głos.
- Nie...
- A pić?
- Też nie...
- To co tak stoisz? Chodź tu!
Usiadłam na fotelu koło Bruna. On spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Wiesz... W sumie to nawet nie zapytałam jak tam po tej umowie z Mottown... - zaczęłam.
- Ech... Szkoda gadać. Ta umowa nic mi nie dała! No może nie licząc tego, że poznałem Phila i razem z Ari'm wpadliśmy na pomysł założenia wytwórni... A u ciebie co tam?
- W sumie nic takiego. Poznałam Malie, której wujkiem jest Phil... Pamiętam ten dzień... To był właśnie ten niezapomniany dzień, w którym... Ech... Matt mnie pocałował, a ty to wszystko widziałeś... I ucie... - nie dokończyłam. Zaczęłam się nad czymś zastanawiać.
- Co? - zdziwił się Bruno.
- Dlaczego wtedy sobie poszedłeś? Tak bez słowa ani nic?
Bruno ucichł. Spojrzał na mnie z głupim grymasem.
- No co? Wytłumacz mi.. Nawet się nie pożegnałeś.
- Em.. Przełożyli godziny samolotu, przepraszam... - Bruno usiadł na kanapie i poklepał o nią, co miało znaczyć nic innego, żebym usiadła koło niego. Oczywiście po chwili tak uczyniłam. Bruno wyciągnął obie ręce na szerokość kanapy.
- Zostajesz już na zawsze w tym Los Angeles? - zapytałam po chwili.
- Raczej tak, a ty?
- Nie wiem... To miał być tylko wyjazd urodzinowy i...
W tym momencie Bruno spojrzał na mnie i patrzył tak przez dłuższą chwilę. Czułam się niezręcznie.
- I ten.. tego.. o czym ja mówiłam... - powiedziałam zakłopotana.
- O wyjeździe urodzinowym - Bruno przybliżył się do mnie. Nastała głupia cisza... Znowu. Patrzyłam mu w oczy, a on mi. Nagle zadzwonił telefon.
- E... To pewnie do mnie - wstałam szybko z kanapy i poszłam odebrać komórkę. - Halo?
- No hej, Alice.. Dojechałaś tam? Bruno nic ci nie zrobił? - usłyszałam głos Sashy.
- Jest ok, Sasha, nie martw się o mnie...
- Ach, rozumiem.. Potrzebujecie chwilę prywatności...
- Co ty gadasz?
- Nic, nic, pa! - rozłączyła się.
Wróciłam do salonu, lecz Bruna tam nie było. Dziwne. Postanowiłam, że rozejrzę się po domu. Kuchnia, łazienka, sypialnia... A to co? Podeszłam do jednych z drzwi i otworzyłam je. Garderoba? Po lewej stronie kilkanaście, a może i kilkadziesiąt koszul w kratę, po prawej stronie masa kapeluszy zawieszonych na haczykach... Chciałabym mieć taką garderobę. Przede mną dżinsowe kurtki, marynarki, kamizelki, koszule... To było cudowne. Pod ścianą kilka par trampek. Obok jeszcze półka z innymi rzeczami. Wpatrywałam się w to... Wpadłam w jakiś trans. Nagle poczułam czyjeś ręce na moich ramionach.
- Bu! - to Bruno, no bo kto inny.
- Pfff... Nie wystraszyłeś mnie - odparłam. Bruno zaczął udawać wielce smutnego. Ach, ten mój kochany głupek.
- Jasne, jasne, wmawiaj sobie... Z resztą kto pozwolił ci tu wejść? - teraz udawał nadętego pajaca. Trochę takiego Matta, ale w przystojniejszej wersji.
Zaśmiałam się.
- Masz najwspanialsze rzeczy do ubioru na świecie - pochwaliłam go.
- Wiem - odparł. - Ej, chodźmy już spać, zmęczony jestem... - dodał po chwili.
- A gdzie będę spać? - spytałam zaciekawiona.
- Może w sypialni? - odpowiedział, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.
- No dobra, a ty gdzie?
- No też w sypialni...
- Ale że w jednym łóżku? - zdziwiłam się.
- Jakiś problem, Alice? Jak chcesz mogę iść na kanapę, no ale jako kumple myślałem, że to nic takiego...
- Bo to nic takiego - uśmiechnęłam się. Byłam nawet zadowolona z tego wszystkiego.
 Poszłam do łazienki, wykąpałam się, ubrałam piżamę. Bruno był już w sypialni i leżał na łóżku, jakby nad czymś rozmyślał.
- O czym tak myślisz? - zapytałam nagle.
- Alice... - powiedział cicho, prawie bezgłośnie.
- Co jest?
- Czemu nie zostajesz w Los Angeles?
Westchnęłam. Usiadłam koło Bruna na łóżku i popatrzyłam na niego.
- Nie mogę...
- Dlaczego?
- Na Hawajach jest cała moja rodzina, a tu zostałabym sama... Malie i Sasha z pewnością nie planują się tu przeprowadzać...
- Nie zostałabyś sama...
- Bruno, nie mogę...
Bruno ucichł. Odwrócił głowę tak, żebym na niego nie patrzyła. Poszedł cicho do garderoby zdejmując po drodze kapelusz. Zanim z powrotem wszedł do sypialni, szybko zgasił światło, jak gdyby zależało mu, żebym go nie widziała.
- Co się dzieje, Bruno? - powiedziałam i szybko zapaliłam małą lampkę. Widziałam jak po twarzy Bruna spada kilka małych łez.
- Alice... Błagam cię... Zostań - wyszeptał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz